W każdym razie w tym dziale produkcji dłuższy czas byłam, też mi się to podobało, bo dzięki temu, że byłam w dziale produkcji do spraw wykańczalni, więc cała wykańczalnia była, że tak powiem, mi znana. Znałam mnóstwo ludzi. Od przygotowania produkcji, od bielnika, prawda, farbiarnie, drukarnię, apreturę, składanie. Ja jestem człowiek komunikatywny, miałam mnóstwo których znałam, którzy mnie znali, którzy mnie lubili, których ja lubiłam. I takich fabryk, jak na przykład nasz, użyję nazwy „Gajer” teraz, bo to taka będzie nazwa na dzisiejsze czasy, takich fabryk nie ma. Dlaczego? W takiej fabryce rodziły się więzi.
Wspomnienia pracowników
Beata Stefańska
Ja w roku 1980, 30 listopada, wracam ze szpitala, a nie mam w domu ani mleka, ani nic. Mieszkałam w takiej kamienicy na Tuwima, gdzie tam mieszkali mecenasi, mecenas Ożadowicz, mecenas Naciulski. Mecenas Ożadowicz to znana postać, bo w okresie „Solidarności” bronił ludzi; doktor Rau, główny architekt miasta, więc kamienica, że tak powiem, ma za zadanie zdobycie mi mleka, więc temu się udało gdzieś kupić w puszce mleko, temu się udało kupić w butelce mleko i powiem szczerze, to takie wspomnienia, tak tych czasów.
Beata Stefańska
Po ‘89 roku zakład zostaje trochę oddłużony, stajemy się spółka skarbu państwa. Co złego się wtedy zdarzyło – dyrektor zakładu był powiązany z wynagrodzeniem swoich pracowników. I otrzymywał trzy średnie zakładowe. W momencie kiedy z dnia na dzień przestaje być dyrektorem, a jest prezesem i jest wynagradzany pięć średnich krajowych, i nie ma żadnego interesu, żeby fabryka dobrze funkcjonowała, bo pięć średnich zakładowych się należy. Mamy radę nadzorczą, prawda, przychodzą osoby z zewnątrz, zasiadają w tej radzie nadzorczej, ale w ogóle ludzie niezwiązani z branżą. Jakieś osoby, co dzisiaj mówimy, że są w tych zarządach spółek skarbu państwa. Tak, następuje troszeczkę ograniczenie zatrudnienia, na pewno. Bo to są właśnie te lata, kiedy wchodzi ten system, że można przejść na tak zwany zasiłek przedemerytalny bez względu na wiek, jeśli mamy 20 lat pracy, w tym 15 lat w tak zwanej szkodliwości
Beata Stefańska
AZ: A od czego zależała płaca? Czy tylko od ilości przepracowanej, czy od stażu, od doświadczenia?
Nie, żadnego… Od ilości, od jakości materiału, bo to tak samo był brakarz i sprawdzał. I od ilości z reguły i od jakości. Wiadomo, że stawkę, już nie pamiętam jaka tam była stawka, ile płacili. To wiadomo, że jak ja byłam napychaczką, to miałam najmniej. Nakładacz miał trochę więcej, a kotoniarz jakąś tam stawkę. Kotoniarz jeszcze więcej, no bo on się znał na maszynie, on miał obsługiwać, a ja tylko siedziałam i… A nakładacz znowu musiał biegać, nakładać, przekładać. Tam miał ze trzy maszyny, to tak szybciutko to musiało być. Także po prostu od wykonywanej pracy było i od jakości i ilości płacili.
Maria Bienias
Beata Stefańska
Na przykład ja miałam taki stolik i tu miałam te, te ściągacze i napychałam i koleżanka siedziała ze mną naprzeciwko. No i był kotoniarz, był nakładacz, który do mnie podchodził, zabierał te… Kotoniarz stał zaraz koło nas, składał te bluzki, także na przykład w tym gronie, to wszyscy o wszystkim wiedzieli. No bo jak się siedzi w pracy osiem godzin, trudno nie porozmawiać: „A co u ciebie?”. No to się kotoniarz przyszedł, porozmawiał co u niego, czy nakładacz. I tym sposobem tak przez osiem godzin się siedzi naprzeciwko, czy obok z drugim, bo to rozmawia się. No to na tej zasadzie. Ale tak to, żeby po pracy, to nie.
Maria Bienias
Pamiętam, zaczynam tą pracę i pani kierowniczka, pani Karbowiak daje mi normy, bo w laboratorium chemicznym robiło się badania. Dzisiaj nikt tego nie robi. Jakoś się… fakt, że nie ma przemysłu włókienniczego… Ale rzeczywiście kupujemy chińskie rzeczy, nam farbują. U nas by to nie przeszło. Robiło się tarcia suche, tarcia mokre i tak dalej, to nie może barwić, tak? Naszą flanelę, jeżeli pani ogląda filmy, albo nawet gdzieś tam pani jest u kogoś i gdzieś ktoś ma koszule flanelowe w kratę, ja mogę rozpoznać i podać numer wzorku, jaki to jest. Te nasze koszule nie farbują. Robi się ileś tam prań. Bada się trwałość wybarwień, bada się to wszystko. I przez to chińszczyzna nas wtedy rzeczywiście zalała, dlatego że my produkowaliśmy flanelę, pościelówkę, no i wszystko dla wojska. Mundury. To, co pani widzi dzisiaj, nasi chłopcy, te mundury, to jest wzór, który powstał właśnie w naszych zakładach.
Beata Stefańska
Nie ma teraz takich więzi, zresztą nie wiem, bo nie pracowałam w korporacji. Od ukończenia studiów do zakończenia mojej kariery zawodowej, jestem w jednym miejscu, na Piotrkowskiej 295, czyli to jest całe… Ale jak wspominam z dziewczynami, to rzeczywiście, tak jak był żal, jak opuszczaliśmy fabrykę, tak dzisiaj z sympatią się to wspomina.
Beata Stefańska
Beata Stefańska
„Eskimo” to nie jest tylko przy Piotrkowskiej, tylko znaczy się Dzierżyński. Oddział A, to jest właśnie od Czerwonej do placu Niepodległości, to był oddział A. I oddział B między Wólczańską i Wróblewskiego, gdzie teraz jest Urząd Skarbowy, wie pani, gdzie to jest? I oddział C naprzeciwko przy Rzgowskiej. Tam jest teraz, między innymi Bank Raiffeisen, siedzibę ma teraz „Monnari”, to wszystko „Monnari” kupiło. To były trzy takie oddziały fabryki. Jak przyszłam w 1980 roku, tam pracowało 3000 ludzi. I zakład miał ośrodki wypoczynkowe, gospodarstwo jakieś, przychodnię.
Beata Stefańska
Ja też doświadczyłam niestety urzędu pracy. Więc to był upokarzający moment, kiedy ja idę się rejestrować do urzędu pracy w 2000 roku. To jest, mam dwójkę dzieci, jestem sama i nikt się nie martwi o to, czy ja będę miała za co żyć. Nikt się martwi. Nikt się nie zastanawia nad tym, z czego. Po prostu człowiek odchodzi i koniec, tak? No ale jakoś sobie poradziłam.
Beata Stefańska
W 2002 roku jak już całkowicie fabryka upadła, no to zaczęłyśmy działalność w jednym z oddziałów. Produkowałyśmy z koleżanką płótno introligatorskie i stąd jest nasza nazwa „Kaliko”, bo popularna nazwa takiego płótna to jest właśnie kaliko. I tak ładnie żeśmy się nazywały. I zaczęłyśmy działalność z perspektywą na dwa, trzy lata. Bo nie wiadomo, jak długo ten syndyk… A to się bardzo przedłużało, byłyśmy tam piętnaście lat. I w 2017 roku „Monnari” nam wymówiło czynsz, bo jakiś czas właścicielami tego obiektu byli Hiszpanie i oni długo tam nic nie robili. No i później od nich to odkupiło „Monnari”.
Beata Stefańska
I za kilka dni był strajk tramwajarzy, no i pamiętam, że trzeba wyjść, moi rodzice wyjechali wtedy i ja zostaję, mieszkam na Tuwima, moja babcia mieszkała na Źródłowej i miałam się nią zająć, jestem w ciąży i pamiętam, wychodzę z fabryki, tak idę tą Piotrkowską, człowiek się tak kolebie. I zatrzymał się samochód, wtedy ludzie sobie bardzo pomagali, żeby mnie podwieźć. Akurat się okazało, że to była kierowniczka z laboratorium metrologicznego
Beata Stefańska
Dużo tych ludzi było rzeczywiście. To co się mówiło, takie pojęcie było – ukryte bezrobocie. Ja to obserwowałam, że aż tyle osób nie musiało być przy tej produkcji, przez to ta produkcja nie była opłacalna. Na pewno było zbyt wielu ludzi zatrudnionych. I ja miałam swoje doświadczenia, bo jako studentka, prawda, miałam okazję pracować w „Enerdówku”. Na przykład w fabryce papieru. Tam organizacja pracy zupełnie inaczej wyglądała. Jak próbowałam to przenieść na nasze zakładowe podwórko, to nie było to dobrze odbierane. Tam się zaczynało pracę o piątej, to się o piątej włączało maszynę, a w naszych warunkach o piątej jeszcze się przelatywało przez portiernię. A zanim pani dotarła gdzieś tam, żeby się rozebrać i przygotować i stanąć na maszynę, to było gdzieś tak już wpół do siódmej. Nie było dyscypliny,
Beata Stefańska
AZ: A jak się pracowało na nocnej zmianie to cały czas?
Tydzień. Od poniedziałku. Później się trzeba było przestawić, nie pamiętam, czy po nocce, ale na po obiedzie się szło, a z po obiedzie następny tydzień na rano, tak na przemian. Nie tam, że w jeden dzień, tylko cały tydzień na rano, cały tydzień na noc, cały tydzień po obiedzie. Mama, jak żeśmy jechali po nocce do domu, bo robiliśmy na jednej zmianie, no to spała w tramwaju. Też się nabiegała całą noc, to później spała, zanim dojechaliśmy do domu.
Maria Bienias
Beata Stefańska
Wie Pani gdzie, jak jest park Poniatowskiego i ten wiadukt, w dół, no o my żeśmy tam kopali wszyscy z „Iwony”. Bo były soboty wolne, czy w niedziele. Nie pamiętam, czy w soboty, czy w niedziele, ale wtedy kiedy się nie pracowało, to czyn społeczny był obowiązkowo (śmiech).
Maria Bienias
Beata Stefańska
Właśnie mój dyrektor. Ja na przykład podziękowałam mu, bo był na pogrzebie mojego męża, na pogrzebie mojego ojca, ‘96 rok to jest, tak mogą doprecyzować. Podziękowałam, że zaszczycił swoją osobą, a on mówi: „Pani Basiu, przecież to jest tak w naszej fabryce, razem chrzcimy dzieci, razem posyłamy do komunii, zdajemy maturę, bo w tym roku Krysi córka zdaje, a tam Zosi syn, prawda? Tu materiały, książki przekazujmy sobie.” Tak to było. Mówi: „I chodzimy razem na pogrzeby”. I to mi tak utkwiło, miałam duży żal nieraz do dyrektora, ale te jego słowa, że tak powiem wróciły do mnie, bo tak kiedyś do mnie powiedział. I teraz właśnie spotkałam się z nim na pogrzebie jego żony i powiem szczerze, że wyściskałam go.
Beata Stefańska
Na Klonowej żeśmy mieszkali w jednym pokoju, toaletę mieliśmy na dworzu, wodę żeśmy przynosili ze studni. A przeprowadziliśmy się do bloków. No to jak żeśmy weszli tam do bloków, 3 pokoje, to żeśmy się szukali. Żeśmy wszyscy w kuchni razem siedzieli (śmiech), bo dla nas to było ogromne. Kolosalna różnica to była, to fakt. Takie były warunki.
Maria Bienias
To są ciężkie czasy. Dzisiaj nie wiemy, co kupić, bo wszystko nam się podoba i teraz przebieramy w tym wszystkim. W kubeczkach, w podstaweczkach, w stoliczkach, we wszystkim. A lata osiemdziesiąte to jest tak: rzucają kozaki albo czerwone, albo czarne. Przypuśćmy dwa wzory. No nie ma w sklepach. Moda Polska na Piotrkowskiej. Czasami rzucą chińszczyznę i wtedy ta chińszczyzna, w tych czasach, to była rewelacja. To była najlepsza trwałość. Tam nic nie zafarbowało, żadna koszulka, żadna sukieneczka, nic. To były świetne rzeczy. Tak samo koszule. Jest jeden model, ale jest w odcieniu niebieskim, beżowym i jakimś, prawda? Kolejka ustawiona i każdy bierze, co się tam, co się udało złapać.
Beata Stefańska
Zwolnienia, takie nieprzyjemne, zaczęły się w naszej fabryce tak na koniec ‘99 roku. Tak dziewięćdziesiąty dziewiąty. Już trzeba ograniczyć, już są poważne kłopoty. Wojsko też jest ograniczone. Mniej też bierze wojsko, bo przecież została zlikwidowana zasadnicza służba wojskowa. Nie ma już tego masowego poboru rekrutów, prawda, że jesienny, wiosenny pobór. Nie ma tego już, tak? Już te roczniki nie są zabierane. I już powoli chylimy się ku upadkowi. I w ‘99 roku najpierw odchodzą ludzie, którzy tam nabyli tych praw do emerytury, dyrektor na pewno chronił wszystkich do ostatniego momentu. Ale już przyszedł taki czas, że no po prostu wydawało się, że jak już zwolnimy wszystkich, żeby to przedłużyć, ale to się nie przedłużyło. W 2001 roku wszedł syndyk i ja odchodzę, zanim jeszcze syndyk wszedł.
Beata Stefańska
Beata Stefańska
Przędzalnia i tkalnia jest mi mniej znana. Jak mówię, byłam specjalistą i zajmowałam się już później raczej wykańczalnią, nie lubiłam nawet być na tkalni. Dlaczego? Bo huk. Nie znosiłam odgłosu krosien. Tatatatata. Po prostu tego nie znosiłam. Panicznie tego nie znosiłam. Tak że, jak mówię, moje miejsce na włókiennictwie i w ogóle fabryka włókiennicza to nie jest to, do czego ja byłam powołana, ale czasu nie wrócimy. Tak to się toczą czasami czyjeś losy.
Beata Stefańska